Nastała taka moda, zapoczątkowana chyba przez Batmana: Początek Nolana, która powoduje, że coraz częściej kręci się filmy o superbohaterach, które publiczność i krytyka określa takimi epitetami jak „mroczny”, „realistyczny”. Ile w tym przesady, to inna kwestia, fakt pozostaje faktem: istnieje pewna tendencja, która każe twórcom sprowadzać herosów na ziemię, obarczać ich egzystencjalnymi rozterkami i silić się na psychologizowanie pośród codzienności. Nic więc dziwnego, że w tych czasach powstaje taki film jak Kronika Josha Tranka. Film, którego protagoniści nie zasługują nawet na miano bohaterów, którzy są po prostu ludźmi obdarzonymi nadnaturalnymi zdolnościami, którzy mierzą się z codziennością dorastania. Pozostaje pytanie: jak to wyszło?
Mamy historię trojga nastolatków, którzy w niewyjaśnionych
okolicznościach uzyskują telekinetyczne zdolności. Poruszają przedmiotami siłą
woli, wzbijają się do lotu, a każdego dnia odkrywają nowe możliwości. Jednak
nawet przez myśl im nie przechodzi, by stać się strażnikami bezpieczeństwa
ludzkości czy zafiksowanymi na potrzebie zdobycia wszechwładzy superłotrami.
Prawie przez cały film obserwujemy, jak nagły dar wpływa na nich samych, ich
osobowość i postawy. Niezwykły trop posłużył reżyserowi do wydobycia na
powierzchnię refleksji na temat natury człowieka, granic między dobrem i złem,
odpowiedzialności.
Urealnieniu całej historii służy przyjęta forma. Kronika wystylizowana jest na film w
konwencji „found-footage”, co oznacza, że całość stanowi zlepek materiałów
nagranych na kamery w świecie przedstawionym – za pomocą urządzeń bohaterów,
aparatów przechodniów, kamer ulicznych. Na szczęście oparto się pokusie
wmawiania widzowi, że to prawdziwy, odnaleziony film , jak robili to na
przykład ludzie odpowiedzialni za Blair
Witch Project. To nie jest sztuka dla samej sztuki, ale świadomy wybór
formy, który ma podkreślić to, co najistotniejsze – bliskość bohaterów, a która
sama w sobie jest także pewnego rodzaju symbolem. Obiektyw kamery jest murem,
który wznosi jeden z bohaterów wokół siebie, jest jego oczami, sposobem na
okiełznanie nieprzyjaznego otoczenia. Staje się obsesją i fiksacją, potrzebą
bycia zauważonym i pozostawionym po sobie śladu.
Bo właśnie z bólami dorastania mierzą się twórcy: z
alienacją, z pierwszymi kontaktami seksualnymi, z potrzebą zdobycia uznania
wśród rówieśników. Na szczęście, mimo że pozornie to Andrew – ten chorobliwie
zahukany nastolatek – jest głównym bohaterem, przeciwwagę dla niego stanowi
odpowiedzialny Matt, który miałby być tym „normalnym”. Tym zwykłym nastolatkiem
z szarego tłumu, choć on oczywiście sam tak o sobie nie myśli. Uważa się za
człowieka odróżniającego się od bezmyślnego stada (choć oczywiście jest zbyt
dobry, by użyć tych słów!), który wzniósł się ponad licealne podziały, co dość
subtelnie wyśmiewa jego niedoszła dziewczyna. Trudno jednak przy tym nie odnieść
wrażenia, że postaci są raczej nośnikami idei i stereotypów, a nie
pełnokrwistymi osobami, pełnymi sprzeczności. Oglądając Kronikę, nie umiałem pozbyć się wrażenia, że po raz kolejny oglądam
idealistyczne starcie Xaviera z Magneto. W zatarciu tego wrażenia nie pomaga
wydarzenie, które stanowi zwrot akcji: jest ono szyte dość grubymi nićmi,
przesadnie agresywne i patologiczne i choć uzasadnione fabularnie, to nie
umiałem pozbyć się uczucia, że ktoś tu przesadził, że bał się, że mniejsza
eksplozja niedostatecznie uwiarygodni następujące po nim wydarzenia. Podobne
wrażenie pewnego fałszu wzbudziły we mnie liczne pretensje do filozofów pokroju
Schopenhauera czy Nietzschego, czyimi to cytatami niczym bon motami (mam
nadzieję, że nie czytacie tego na głos, bowiem ten rym był odrzucający!) rzuca
Matt. Zamiast tworzyć nowy kontekst czy pogłębiać możliwe przemyślenia, zostają
tylko grubymi podkreśleniami tego, co już pokazane i powiedziane wcześniej,
jakby reżyser bał się, że widz przegapi te inteligenckie nawiązania.
Z powyższych słów może wynikać, że Kronika nie osiągnęła zamierzonego celu; nie urealniła w sposób
przekonujący opowieści o drodze „nadczłowieka”. Jednak wymienione wady tak naprawdę w czasie
seansu powodują tylko chwilowe wykrzywienie ust w kwaśnym grymasie, bowiem film
broni się wieloma innymi rzeczami.
Przede wszystkimi: aktorami. Choć nie budują, bo i nie ma
takiej potrzeby!, psychologicznie wielopiętrowych postaci, to są naturalni i
wzbudzają dokładnie takie uczucia, jak powinni wzbudzać. Oh, scena z pająkiem!
Scena z pająkiem jest jedną z takich, które trwają niezwykle krótko, nie mówi
się tam nic, dzieje niewiele więcej, a jednak nagle „cięcie”, a człowiek musi
zatrzymać film, złapać oddech i… Nie tyle pozbierać szczęka, bo nie chodzi o
szok, ale o zagranie na takiej niezwykłej strunie emocji, która jednocześnie
każe wykrzyczeć reżyserowi w twarz „jak mogłeś mi to zrobić, nieludzki
człowieku!” i „WOW!”.
Sama historia, choć rażą uproszczenia, jest poprowadzona
solidnie, logicznie i przede wszystkim – angażuje widza. Ja razem z bohaterami
przeżywałem rozczarowania, śmiałem się, byłem wściekły. Warto zwrócić też uwagę
na to, jak często film zmienia nastrój. Jest niczym hormonalna huśtawka
nastolatka. Od śmiechu do napięcia przez refleksję. Bawią także liczne „strzelby
Czechowa” i aluzje intertekstualne, co pokazuje, że twórcy są świadomi tego, o
czym mówią i że wiedzą, dokąd zmierzają. Wystarczy wspomnieć, replikę czyjego
miecza świetlnego trzyma Andrew w jednej ze scen, żeby zrozumieć, do czego
piję.
Oczywiście w samym angażowaniu i bliskości pomaga przyjęta
formuła zarejestrowanego materiału, choć jej ograniczenia też dają się filmowi
we znaki. To dość obusieczna broń – bo z jednej strony robi wrażenie brak
osobnego podkładu muzycznego (wszystkie utwory puszczane są z iPodów, z radia i
słyszane tak przez widza, jak przez postaci), fakt, że oglądający posiada tylko
wiedzę bohaterów (chwała za nierozwiązanie zagadki zdobycia mocy!) zbliża go do
nich, jednak wymusza to na opowieści pewne manewry, które zgrzytają w całej
narracji, kiedy trzeba wprowadzić kolejną postać w narracji, tylko po to, by
miał kto trzymać kamerę.
Kronika to jednak
film, który najpełniej chyba spełnia postawione przed sobą zadanie – jest realną
historią ludzi w różnym stopniu przystosowanych do rzeczywistości, którzy nagle
zyskują moce. Nie służy to jednak tylko popisowi, ale też tchnięciu nieco
świeżości w skostniały gatunek opowieści o licealnym dojrzewaniu. Nie przed
wszystkimi pułapkami konwencji Kronika ucieka,
ma sporo wad, które człowieka dostrzega racjonalnym okiem… I gdy tak o Kronice piszę i coraz dotkliwiej
uświadamiam sobie jej słabe strony, to jednak nie potrafię zapomnieć, jak bardzo
ten film mnie poruszył, jak bardzo do mnie trafił i że… po prostu go kupiłem.
Pomimo jego wad, wciąż pozostaje czymś świeżym, niezwykle smacznym, gdy tylko
czasem wkrada się posmak jakiegoś nie do końca świeżego składnika, którego
jednak nie wyczuwamy, aż do zakończenia posiłku. Bo ten pozostaje przyjemnym
filmowym daniem i choćby dla tej chwili warto się z nim zapoznać.
Dać się Kronice dotknąć,
a potem nie skupiać na analizie. Dać się porwać nurtowi, nie tyle zapomnieć, bo
to byłaby przesada!, ale niekoniecznie się zagłębiać, bo na dnie możemy znaleźć
już parę nieprzyjemnych rzeczy.
crow-nevermore
PS. Rozmawiając ze znajomą na temat Kroniki, w pewnym momencie zeszliśmy na slogan reklamujący film: Nie wszyscy bohaterowie są super. Wydał się on nam wyjątkowo chybiony i śmieszny. Znajoma stwierdziła, że dużo trafniejszy byłby Nie wszyscy super są bohaterami i ciężko mi się z tym hasłem nie zgodzić: bardzo dobrze oddaje to, czym Kronika jest.




0 komentarze:
Prześlij komentarz